www.fgks.org   »   [go: up one dir, main page]

Verizane 54

Page 1

BEZPŁATNY MAGAZYN LOKALNY 54| 8 listopada 2019 ISSN 2449-7916

Adres redakcji: Starogard Gdański, ul. Reymonta 1

listopadChociażjest miesiącem o stonowanej barwie i nastroju, w tym wy daniu VERIZANE jest kolorowo, głównie ze względu na postaci, które Państwu przybliżamy, emanujące optymistycznym nasta wieniem do życia. W rozmowie z Piotrem Ossowskim możemy się przekonać, że pozazawodowa aktywność ma niebagatelny wpływ na stan ducha. Jego wesołe usposobienie i dystans do własnej oso by otwierają go na uczestnictwo w różnych projektach. Twierdzi, że „faceci nigdy nie dorastają… oni się tylko starzeją”. Trudno nie zgodzić się ze stwierdzeniem Piotra, którego on sam jest naj lepszym przykładem.

KRZYSZTOF ŁACH Redaktor Naczelny

Jak zawsze nie brakuje u nas ludzi z pasją. Marek Kroplewski dzieli się swoim hobby, jakim są żołnierzyki. Kolekcjonuje, a tak że sam montuje i maluje swoje figurki nawiązujące głównie do polskiej historii.

Redaktor naczelny: Krzysztof Łach krzysztof.lach@verizane.pl Zespół redakcyjny: Małgorzata Rogala, Łukasz Rocławski, Krzysztof Rudek Reklama: reklama@verizane.pl

Wydawca: Agencja zabronione.bezmateriałówRozpowszechnianietreśćRedakcjaredagowaniazastrzeganiezamówionychRedakcjaReklamowazastrzeżonecopyrightReklamowaCREATIVEPrasowo-©2018WszelkieprawaAgencjaPrasowo-CREATIVEniezwracatekstóworazsobieprawoichi skracania.nieodpowiadazazamieszczanychogłoszeń.redakcyjnychpublicystycznychzgodywydawnictwajest

REKLAMA

Z kolei Mariusz Mecka sporą część swojego wolnego czasu po święca poezji. Sam bardzo lubi ją tworzyć. Nie tak dawno światło dzienne ujrzał projekt, w którym jego wiersze zostały ozdobione muzyką. Tak powstała płyta „Ze strychu… Z szuflady… Z piw nicy…”, którą nagrał zespół stworzony przez rodzeństwo Wiktorię i Sławka Kubkowskich.

Warto też przeczytać artykuł Małgosi Rogali i poznać historię dawnego Polmosu. Tekst opatrzony archiwalnymi zdjęciami prze nosi nas w czasy prosperity jednego z największych starogardz kich zakładów pracy.

Warto więc sięgnąć po najnowsze wydanie VERIZANE. Do na stępnego numeru.

Miłość do koni 11-letniej Moniki Sadowskiej już teraz przekłada się na sukcesy sportowe. Duża w tym zasługa jej taty Wiesława Sadowskiego, który obudził w niej pasję do tych pięknych zwie rząt i sportu. Jednak najważniejsza jest w tym wszystkim postawa Moniki, która przy swojej skromności, a jednocześnie wyjątkowej dojrzałości jak na swój wiek stawia przed sobą wysokie cele.

NA OKŁADCE: Piotr Ossowski foto Krzysztof Rudek

4V

– ur. 28 marca 1989 r. w Starogardzie Gdańskim. Nauczycielka w Miejskim Przed szkolu Publicznym Nr 8 „Bajeczka”. Od kil ku lat wolontariusz Fundacji „Dr Clown”, gdzie prowadzi „terapię śmiechem” w szpitalach i placówkach, również w naszym mieście. Pracuje z dziećmi, młodzieżą, oso bami starszymi i niepełnosprawnymi. Jest także wolontariuszem Szlachetnej Paczki w Starogardzie Gdańskim. Uwielbia spa cery po lesie, jazdę na rowerze i czytanie książek.

Ulubiona postać z bajki

A ONI na to

Chyba nie mam jednej ulubionej bajkowej postaci z dzieciństwa. We wszystkich coś mnie zachwyca. Jako dziecko niewątpliwie kochałam „Muminki”. Każdy bohater jest tam znaczący. Jednak najbardziej w pamięci utkwiła mi Mała Mi. To dzięki niej śmiałam się w głos. Barwna rozrabiająca, ciekawska, złośliwa indywi dualistka, która zawsze mówi i robi to, co chce. Mimo wszystko ma bardzo pozytywny stosunek do życia. Niska, z włosami upiętymi w kok Mała Mi do tej pory jest mi bardzo bliska. W dzieciństwie przepadałam za „Muminkami”, ale wtedy interesowały mnie tylko przygody bohaterów. Dzisiaj nadal chętnie wracam do tych opowieści, ale teraz zauważam ich drugie dno. Pracuję z dziećmi, więc razem z nimi czytam wiele bajek, także tych starszych. To nie tylko dobra zabawa, która wzrusza, dodaje do codzienności trochę magii i radości, ale także świetny sposób poznawania świata i zrozumienia drugiego człowieka.

Dzięki nim śmialiśmy się, wzru szaliśmy, poznawaliśmy świat. 5 listopada mają swoje świę to. Tego dnia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Postaci z Bajek. O swoich ulubionych bajkowych bohaterach opo wiedziały nam dwie urodzone w marcu Kingi. Jedna jest jesz cze dzieckiem, ale swoimi osią gnięciami mogłaby obdarować niejednego dorosłego. Druga uczy w przedszkolu o nazwie „Bajeczka”, a w wolnym czasie bezinteresownie pomaga po trzebującym.

Kinga Żołądek

Kinga Wylęgły

– ur. 30 marca 2009 r. w Starogardzie Gdańskim. Uczennica V klasy PSP im. Jana Brzechwy w Jabłowie oraz V klasy fortepianu PSM I stopnia im. Witolda Lutosławskiego w Starogardzie Gdańskim. Licencjonowana zawodniczka Polskiego Związku Lekkiej Atletyki – Starogardzki Klub Lekkoatletyczny „Filippides”. Może pochwalić się m.in. kilkoma zwycięstwami w Biegu Kociewskim i Szpęgawskim, 7. miejscem w Polsce w biegu na 600 m z rocznikiem 2008, zwycięstwem w zeszło- i tegorocznej edycji biegów z cyklu Małe Kaszuby Biegają. Laureatka nagrody Prezydenta Miasta i Wójta Gminy Starogard Gdański dla szczególnie utalentowanych młodych sportowców. Czterokrotnie zwyciężyła w Gminnym Konkursie Piosenki „Wesołe nutki”, trzykrotnie w Powiatowym Konkursie Piosenki Ekologicznej „Jedziemy do lasu”. Wygrała II edycję konkursu „Utalentowani” w kategorii wokalnej, a także Powiatowy Konkurs Kolęd i Pastorałek. W wolnych chwilach bawi się, czyta, pływa i jeździ na rowerze. Dużo czasu spędza z rodzicami na wspólnych wyjazdach i spacerach. Uwielbia swoje starsze siostry Paulinę i Monikę oraz siedmiomiesięczną siostrzenicę Magdalenę. Jej pasją jest śpiew i sport. Mimo wielu wspaniałych osiągnięć w tych dziedzinach, chce zostać chirurgiem.

Moimi ulubionymi postaciami są Mike Wazowski i Sullivan z bajki „Potwory i spółka”. Stanowią typowy przykład przyjaźni nowicjusza i syna najsławniejszego straszaka w historii Uniwersytetu Potwornego. Ich historię można odnieść do realnego życia. Wiele osób, mimo przeciwności losu, swoją ciężką i wytrwałą pracą spełnia marzenia tak, jak Mike. Takie osoby bardzo często są wyśmiewane, nie mogą znaleźć wspólnego języka z rówieśnikami. Są też ludzie, którzy żyją tu i teraz, nie mając w życiu żadnego konkretnego celu. Czasami wykorzystują swoje na zwisko, pozycję materialną, aby otaczać się „przyjaciółmi”. Na przykładzie moich ulubionych bohaterów możemy zobaczyć, że przyjaźń pomiędzy tak różnymi osobami jest możliwa. Historia zmienia się, gdy Wazowski i Sullivan muszą wspólnie stawić czoła innej drużynie i wykładowcom. Muszą współpracować, aby osiągnąć sukces. Każdy jest niepowtarzalny. I właśnie ta niepowtarzalność pokazuje ich zależność oraz wzajemne uzupełnienie. Może wy starczy tylko chcieć dostrzec w tej drugiej osobie kogoś, kto nie idzie za trendami. Kogoś, kto walczy o marzenia i chce się nimi dzielić z innymi. Marzenia wyzwalają w nas wysiłek, ale też ogromną radość, gdy się spełniają.

cerskiej 5 gorzelnię, rozbudowaną potem w pierwszą na Pomorzu rektyfikarnię spirytusu i destylatornię win, zaopatrzoną w najnowsze urządzenia techniczne. Rek tyfikarnię stanowił piętrowy, podpiwniczony budynek usadowiony częściowo na XIV-wiecznym murze obron nym miasta, od zachodu wykształcony w wystającą ko lumnę wieżową, nakryty wielospadowym dachem obi tym blachą, z kominem fabrycznym na zapleczu. Przy ul. Rycerskiej 3 postawiono piętrowy dom mieszkalny dla pracowników i dla biura, a w miejscu dzisiejszego Placu 16 Dywizji, gdzie kiedyś były ogrody, stanął magazyn gospodarczy – podaje Józef Milewski. W 1890 r. Winkelhausen podjął decyzję o budowie nowej

Starogard liczył wówczas 3 578 mieszkańców. – Le żał u zbiegu ważnych dróg regionalnych, był siedzibą landratury pruskiej z ziemią starogardzką i tczewską, i niewielkiego garnizonu z baonem landwehry (400-500 żołnierzy) oraz szwadronem pułku husarów (ok. 80 jeźdźców). W mieście czynna była od 1839 r. chałup niczo-manufakturowa fabryczka tabaki do zażywania, własności Żyda Izaaka Goldfarba – w „Monografii na 150-lecie zakładów spirytusowych w Starogardzie” pi sze Józef Milewski.

Przez lata był jedną z wizytówek Starogardu Gdańskiego. Nie ma chyba w naszym mieście osoby, która nie znałaby nazwy „Polmos”. Historia przedsiębiorstwa sięga 1846 roku, kiedy to gdański kupiec Herman Aleksander Winkelhausen założył tu Wytwórnię Wódek, Likierów i Koniaków.

tekst MAŁGORZATA ROGALA

– W 1871 r., kiedy uruchomiono odcinek kolei żelaznej do Tczewa i zakończono prace nad otwarciem podob nego do Zblewa, Winkelhausen wybudował przy ul. Ry

rektyfikarni i dużej składnicy spirytusu na północny zachód od dworca kolejowego, już wtedy łączącego Starogard ze wszystkimi ośrodkami gospodarczymi Europy. Następ cy Hermana, jego synowie, w 1899 r. urządzili na terenie przy dworcu filię. W 1900 r. przystąpiono do budowy w tym miejscu dwóch zbiorników pod surówkę o pojemności 1 250 000 l każdy oraz składnicy surowców wraz z krytą rampą kolejową nad bocz nicą, która w 1903 r. otrzymała połączenie ze Skórczem, a w 1905 r. ze Skarszewami. Później przy ul. Skarszewskiej powstała duża bedniarnia o charakterze usługowym w zakresie naprawy starych drewnianych beczek i kuf, jak i wyrobu nowych. W 1907 r. urządzono wielką sześcioaparatową gorzelnię koniaków. Według danych urzędowych z 1911 r. uchodziła ona za największą w kraju. – W 1919 r. i później rozbudowano wytwórnię. Powstał magazyn butelek z częścią na drewno do reparacji i zbijania skrzyń oraz rozlewnia likierów, koniaków i wódek ga tunkowych. W 1920 r. zakłady posiadały własną plantację ziół potrzebnych do wyro bu wódek. W wyniku tych zabiegów już w ostatnich latach zaboru pruskiego w skład przedsiębiorstwa Winkelhausenów wchodziły: rektyfikarnia spirytusu, wypalarnia win, rumu, araku i whisky, wytwórnia koniaków, likierów i wódek, dwie wytwórnie octu, za spokajające wyłącznie potrzeby zakładu dwa tartaki wraz z bedniarnią, huta szkła o charakterze również usługowym oraz wytwórnia maszyn i kotłów w Starogardzie –czytamy w „Monografii na 150-lecie zakładów spirytusowych...”. Po śmierci Hermana właścicielami firmy stali się jego dwaj synowie: Maks i Otto, którzy w 1905 r. do kierownictwa włączyli Pawła Gotarda Seiferta. Pochodził on z Niemiec, biegle władał językami francuskim i angielskim, a w czasie 11 lat studiów i podróży po Europie doskonale poznał branżę przemysłu spirytusowego. Ożenił się z córką Maksa –Winkelhausena.Pozakończeniu I wojny światowej i ustaleniu granic Polski firma HA Winkelhausen uznała nowe realia polityczne na Pomorzu, przystępując do zakończenia rozbudowy przedsiębiorstwa przy ul. Skarszewskiej 1. Korzystała przy tym z pomocy komisarycz nego starosty powiatowego Czesława Nagórskiego, np. przy ułatwieniach w pozyski waniu koni do transportu. W 1920 r. przy ul. Okrężnej (dzisiaj Wł. Jagiełły) powstał wielokondygnacyjny budynek administracyjno-mieszkalny wraz z pomieszczeniami socjalnymi dla pracowników, największy i najokazalszy w Starogardzie. Obok wznie siono budynek, w którym wypalano koniaki. W tym samym roku wybudowano również garaże dla samochodów ciężarowych i furmanek. Zakupiono lokomotywę do przetoku wagonów dla własnej bocznicy. W latach 1921-1923 w zasadzie zakończono zabudowę całego kompleksu fabrycznego przy ul. Skarszewskiej, który pod względem zaplano wania, funkcjonalności i urządzeń technicznych nie miał sobie równych w kraju, a być może i poza nim – podkreśla Józef Milewski. W 1925 r. Skarb Państwa nabył część zakładu, który działał w ramach Państwowego Monopolu Spirytusowego. Przed wybuchem II wojny światowej funkcjonowała sieć

Część 1923„Winkelhausen”wydawnictwazRycinaRycerskawfirmyrektyfikacjaGorzelnia1923„Winkelhausen”wydawnictwazRycinałącznejspirytusowerektyfikacjafabrycznego,dziedzińcaizbiornikiopoj.4.053l.archiwalnajubileuszowegoS.A.r.koniakówispirytusuHAWinkelhausenStarogardzie,ul.5,1897r.archiwalnajubileuszowegoS.A.r.

historiikartz

8V historiikartz hurtowni. Podczas okupacji niemieckiej produkowany był głównie spirytus techniczny na potrzeby wojska. Po wyzwoleniu zakłady przemysłowe Winkelhausena były w opłakanym stanie. Poważnym zniszczeniom ule gły zabudowania administracyjne, produkcyjne oraz urządzenia wytwórcze firmy. Do takiego stanu rzeczy bezsprzecznie przyczyniło się celowe podpalenie maga zynów z zapasem alkoholu przez radzieckich żołnierzy. Niestety nie odbyło się bez strat w ludziach. Grupa pracowników, pod kierunkiem dyrektora Feli cjana Zawadzkiego, przystąpiła 18 marca 1945 r. do odbudowy zakładu i uruchomienia produkcji, do czego doszło już po dwóch miesiącach. 1 kwietnia 1949 r. dy rektorem zakładu został Aleksander Niedźwiecki, który przeprowadził rozbudowę firmy i modernizację ciągów Wprodukcyjnych.kolejnychlatach zbudowano zaplecze magazy nowe i niezbędne dla zakładów obiekty towarzy szące. Sam zakład w 1950 r. zatrudniał około 350 pracowników. Trzy miesiące po zakończeniu wojny

rozpoczął produkcję i uruchomił rozlewnię denaturatu. –W roku 1951 Starogardzkie Zakłady Spirytusowe, wchodzące w skład Polskiego Monopolu Spirytusowe go, zostały podporządkowane nowo utworzonemu Cen tralnemu Zarządowi Przemysłu Spirytusowego. Trwała dalsza rozbudowa zakładów. W 1952 r. przebudowano rozlewnię, a w 1953 r. uruchomiono trzeci aparat rekty fikacyjny – w „Monografii na 150-lecie zakładów spiry tusowych w Starogardzie” pisze Józef Milewski. Stosownie do panujących w polskiej gospodarce lat 70tych trendów nastawionych na tworzenie wielkich orga nizacji gospodarczych, tzw. WOG-ów, również przemysł spirytusowy poddany został reorganizacji. Starogardz kie Zakłady Przemysłu Spirytusowego z dniem 1 maja 1973 r. weszły w skład ogólnokrajowego Przedsiębior stwa Przemysłu Spirytusowego „Polmos” i od tego mo mentu w swojej nazwie miały właśnie „Polmos”. Produ kowane były wtedy głównie wódki czyste i gatunkowe, a od 1984 r. nowe, niskoprocentowe produkty: aperitify, kremy i Przedsiębiorstwokoktajle. cały czas się rozwijało. – 17 paź dziernika 1976 r. uruchomiono nowy holendersko -niemiecki ciąg rozlewniczy o wydajności 18 000 butelek na godzinę, zautomatyzowany począwszy od wyładowarki butelek ze skrzyń, poprzez urządze nia do mycia, nalewania i zamykania, etykietowania, pakowania w skrzynki i ustawiania ich na palety. W grudniu 1976 r. do użytku oddano nowy budynek ad ministarcyjno-socjalny, tzw. biurowiec, ze stołówką, bufetem i gabinetami lekarskimi, dentystycznym i fizy koterapii oraz świetlicą – przypomina Józef Milewski. W 1991 r. Zakłady Przemysłu Spirytusowego „Pol mos” zostały podzielone na 25 samodzielnych przed siębiorstw państwowych, które w sposób niezależny prowadziły działania konkurencyjne na rynku alkoholi. 1 listopada 1998 r. w ramach procesu komercjalizacji przedsiębiorstw państwowych nastąpiło przekształce nie Starogardzkich Zakładów Przemysłu Spirytusowego „Polmos” w jednoosobową spółkę Skarbu Państwa o nazwie Fabryka Wódek Gdańskich S.A.

Rozlewnia, 1949 –1956. Fot. z kroniki zakładów

Przy ekranie T. Zielińska, 1986 r. Fot. z kroniki zakładów

Główny Technolog Maria Polak laboratoriumwz Marią

ekologiczną kotłownię zasilaną gazem ziemnym; doko nano rozbudowy i modernizacji działów produkcyjnych głównie Zestawialni i Rozlewni Wódek w związku z wdra żaniem systemu HACCP; rozpoczęto tworzenie systemu doskonalenia produkcji opartego na zasadach koncep cji Lean Manufacturing. Zakład rozszerzył także swoją ofertę o nowe wyroby, m. in. o 40% Balsam Pomorski zaliczany do kategorii napój spirytusowy gorzki, który w krótkim czasie zdobył wysoką pozycję na rynku. Pomimo różnych dziejowych zawirowań, przedsiębior stwo istnieje nieprzerwanie od 173 lat. Imponująca jest nie tylko jego bogata historia, ale także nieustanny roz wój, podążanie za trendami oraz wprowadzanie na ry nek nowych.

Widok z III piętra biurowca, 1986 r. Fot. Henryk Spychalski

Obecnie przedsiębiorstwo działa pod nazwą Destylar nia Sobieski Spółka Akcyjna w Starogardzie Gdańskim. Jest jednym z czterech zakładów należących do grupy Sobieski Spółka z o.o. z siedzibą w Warszawie. Zakład produkuje alkohole wyłącznie z surowców naturalnych o bardzo wysokiej jakości, co pozwala na stosowanie tradycyjnych receptur. Destylat rolniczy zbożowy, czyli spirytus surowy kupowany jest z rodzimych i spraw dzonych gorzelni. Produkowany z niego alkohol etylowy rolniczy zbożowy (tzw. spirytus rektyfikowany) zwykły i neutralny najwyższej jakości jest stosowany do sporzą dzania likierów i napojów spirytusowych kategorii wód ka i spirytus oraz napojów spirytusowych smakowych, ziołowych, owocowych i gorzkich. W ich skład oprócz alkoholu etylowego rolniczego i wody zdemineralizo wanej wchodzą naturalne dodatki aromatyczno-sma kowe, syrop cukrowy i karmel. W latach 2002 – 2005 zrealizowano szereg ważnych działań: zainstalowano nowoczesną kolumnę rektyfika cyjną francuskiej firmy INTERIS, dzięki której otrzymy wany jest najwyższej jakości alkohol etylowy rolniczy o dużej wydajności; zakupiono nową, wysokowydajną linię rozlewniczą przeznaczoną do produkcji wódek rodziny Sobieski i Zawisza Czarny, wyposażoną w etykieciarkę do nanoszenia etykiet samoprzylepnych; rozbudowano Magazyn Gotowego Wyrobu mieszczący obecnie do 4 mln butelek; zbudowano nowoczesną, bezobsługową,

Badzioch i Grażyną Drężek, 1984 r. Fot. z kroniki zakładów

historiikartz

ydawałoby się, że po tylu wrażeniach i wyczerpują cym dniu zasnęłam snem kamiennym. Nic bardziej mylnego! W nocy budziłam się co chwilę i sprawdzałam, która jest godzina, i czy aby na pewno dobrze nastawiłam budzik. Drugi dzień naszej pustynnej eskapady zapowia dał się nieźle. Rozpoczęliśmy go wczesnym, hotelowym śniadaniem i wyruszyliśmy w dalszą drogę . Mieliśmy zobaczyć wschód słońca nad największym, bezodpły wowym, słonym jeziorem Chott el Jerid w Tunezji, miej sce, które filmowcy wykorzystali jako plener serii filmów Gwiezdne Wojny. Nasz ulubiony rezydent Ahmed poin formował nas, że jezioro Wielki Szott (tłumacząc na ję zyk polski) stanowi największy, słony obszar na Saharze, liczący według różnych źródeł od 5000 do 7000km2. Droga, którą jechaliśmy była wąska, a po obu stronach połacie soli i piasku. Na dodatek rozszalała się lekka burza piaskowa, nieco ograniczając widoczność. Słońce leniwie wynurzało się za horyzontem, a naszym oczom ukazało się … coś, czego jeziorem nazwać nie mogłam. Dookoła jak sięgnąć wzrokiem niecodzienny, kosmiczny krajobraz pokrywały mieniące się różnymi kolorami kryształki soli, co nadawało temu miejscu magicznego, nierealnego wy glądu. Białe, oślepiająco błyszczące drobinki soli, pomie szane z pustynnym piaskiem wirowały na wietrze, two

W

Nie ma, nie ma… wody na pustyni

tekst SARA BŁĄK

rząc unikalną wręcz inscenizację. Silniejsze podmuchy wiatru unosiły je wysoko, by po chwili dotknąwszy ziemi znów ulecieć w górę. Po prostu magia! Ze względu na ekstremalne warunki klimatyczne: temperatury sięgające 50*C i niskie opady, przez większą część roku jezioro jest wyschnięte, a jego dno popękane, tworzące solną skoru pę. Wody tu jak na lekarstwo, więc nie wiem czy to miejsce zasługuje na miano jeziora ha,ha. No dobra… Podobno zimą, w porze deszczowej, zbiornik wypełnia woda, wie rzę na słowo, bo sama tego nie widziałam. Na brzegach jeziora można zobaczyć stożki soli, którą odzyskuje się z wody. No i podobno występuje tu zjawisko fatamorgany. Wytężałam wzrok z całych sił, ale niestety nie zauważy łam żadnego pustynnego mirażu. Wiało niemiłosiernie, sól czułam wszędzie… Niestety i tu nie brak straganów przydrożnych sprzedawców, oferujących kawałki soli lub róże pustyni. Kilka smartfonowych fotek zaliczonych, więc osmagani solną bryzą wskoczyliśmy do busa udając się w dalszą podróż. Tym razem mieliśmy okazję zagościć w Krainie Troglo dytów, położonej na zboczach masywu Az-Zahr. Wydrą żone w miękkich skałach domostwa, udostępniane do zwiedzania chętnym turystom, usytuowane na wysoko ści 650m n.p.m. Musieliśmy pokonać parę schodów, by dotrzeć w dół, na coś w rodzaju centralnego dziedzińca, z którego wchodziło się do różnych pomieszczeń . Gdy tylko urocze babcie zobaczyły, że niezgrabnie idę z po mocą mojego szwagra, ruszyły nam z pomocą. Posyłały nam serdeczne uśmiechy i zapraszały do środka. Często wały własnoręcznie upieczonym chlebkiem z pysznym miodem i oliwą. Było w tym miejscu coś niesamowitego, chciało się tam być i chłonąć te proste, piękne gesty i chwile. Otrzymałam tam tyle ciepła i serdeczności. Tubyl cy nie mają wiele, nie ma zmywarek, telewizora, wygodnej kanapy. Zadowalają się cienkim materacem, prowizorycz ną kuchenką, cieszą się z małego skromnego konta. Bije od nich spokój i miłość. Skromne, skalne domki chronią ich przed słońcem, burzami piaskowymi a także chło dem w nocy. Na zakończenie naszej wizyty otrzymaliśmy szklankę słodkiej, orzeźwiającej zielonej herbaty z migda łami. Wracając na Djerbę, zostawiając za sobą pustynny krajobraz, przez okno busa rejestrowałam coraz więcej scen z prowincji Tunezji gaje palmowe, oliwne, piękne pie przowce, okazałe opuncje, marząc o… kolacji, smakowi tym kuskusie z kawałkami mięsa dromadera, chrupkimi warzywami i delikatnym, pikantnym sosie. Mmmmmm… pychotka, aromatyczne jedzenie, mieszanka ziół, kwia tów, orzechów, dojrzałych owoców i ostrej harissy, ale o tym może w kolejnym felietonie.

10V

(cz. 2)

Jest nauczycielem wychowania fizycznego i edukacji dla bezpieczeństwa w II Liceum Ogólnokształcącym im. Ziemi Kociewskiej w Starogardzie Gdańskim. Uprawia strzelectwo sportowe w Klubie Strzeleckim „Tarcza” LOK. Marek Kroplewski nie wyobraża sobie życia bez książki i dobrego filmu, ale przede wszystkim bez swojej imponującej kolekcji żołnierzyków.

Obecnie zbiór żołnierzyków Marka Kroplewskiego to około dwa tysiące sztuk. W swojej kolekcji posiada figur ki papierowe, plastikowe, cynowe, ołowiane i żywiczne. Większość z nich to egzemplarze kolekcjonerskie, fa brycznie złożone i pomalowane. Pan Marek ma jednak także własnoręcznie zmontowane i pomalowane mo dele. Przeważają żołnierzyki wielkości 54 milimetrów, chociaż znajdą się też w innych skalach. Najmniejsze są 15-milimetrowe figurki żołnierzy Księstwa Warszaw

Odski.

–skiego.Największe

Można powiedzieć, że pan Marek żołnierzyki miał za miast smoczków. Są obok niego, odkąd sięga pa mięcią. – Mojego pierwszego żołnierzyka dostałem od taty. Był to piękny konny husarz. I proszę sobie wyobra zić, że mam go do dzisiaj. Oczywiście mój towarzysz husarski przez te wszystkie lata stracił konia, czaprak, skrzydła i kopię, ale on sam przetrwał, a po przeprowa dzonej kilka lat temu „renowacji” zajmuje teraz honoro we miejsce w mojej kolekcji – opowiada Marek Kroplew

tego podarowanego przez tatę husarza zaczęła się wielka pasja zbierania żołnierzyków. – Nie była to rzecz jasna jeszcze żadna kolekcja, ale typowa dziecięca ar mia do podwórkowych bitew. Chociaż zmagania na „piaskownicowych” frontach przynosiły bolesne straty, to jednak zbiór cały czas się powiększał i osiągał całkiem pokaźne rozmiary. Mogę chyba nieskromnie powie dzieć, że byłem hetmanem jednej z największych pla stikowych formacji na moim podwórku. Trwa to tak już niemal pięćdziesiąt lat, choć świadome, „żołnierzyko we” kolekcjonerstwo zbliża się do ćwierćwiecza – mówi bohater artykułu.

mają 30 centymetrów. Są bardzo cieka we, bo to takie „lalki dla facetów”. Wszystkie figurki są ubrane w mundury uszyte z materiału, mają metalowe hełmy, a ich broń można przeładować! – podkreśla Ma rek Kroplewski.

Ilość żołnierzyków jest już na tyle pokaźna, że powoli brakuje dla nich przestrzeni. – Najbardziej „zasłużeni” zajmują przeszklone gabloty, a pozostali okupują kar tony, szafki, pawlacze… A tam jeszcze muszą się zmie ścić czołgi, samoloty i okręty, no bo co to za armia bez lotnictwa, czy broni pancernej. Tych też już trochę się zebrało, bo około kilkuset modeli pojazdów i samolotów – śmieje się bohater artykułu.

Poza zbieraniem żołnierzyków i strzelectwem spor towym, Marek Kroplewski pasjonuje się lotnictwem. –Miałem to szczęście, że dane mi było kilka lat uprawiać najwspanialszy na świecie sport, czyli szybownictwo. Na ten temat też mógłbym rozmawiać godzinami –Marekprzyznaje.Kroplewski ma 51 lat. Jest żonaty. Doczekał się dwóch córek. Jego kolekcja żołnierzyków to wspaniały przykład na to, że na prawdziwą pasję zawsze znajdzie się czas... i miejsce.

14V tekst MAŁGORZATA ROGALA

Szczególnym sentymentem Marek Kroplewski darzy najstarsze figurki, które sam jako chłopiec kupował w kioskach NauczycielRuchu.nieukrywa, że wielką frajdę sprawiają mu znajomi, którzy odwiedzając jego rodzinę, zauważają pełne żołnierzyków witrynki. Niektórzy są bardzo zdzi wieni, ale wszyscy z wielką uwagą słuchają opowieści o figurkach i związanej z nimi historii.

Tematem przewodnim jego kolekcji jest Wojsko Pol skie. – W moich „szeregach” można spotkać wojów piastowskich, rycerstwo spod Grunwaldu, skrzydlatych husarzy, szwoleżerów Napoleona, ułanów spod Rokitny, żołnierzy zdobywających Lenino, czy Monte Cassino. Są też figurki w jakiś sposób związane z historią Polski. Przykładem niech będą sylwetki Wielkich Mistrzów Za konu NMP, których postumenty znajdują się na zamku w Malborku. Ciekawostkami są figurki przedstawiające jakieś konkretne wydarzenia np. śmierć majora Hubala, księcia Henryka Probusa podczas turnieju, czy angiel skiego chłopa, który wziął polskiego pilota „do niewoli” – z pasją wymienia kolekcjoner.

– Moje hobby umożliwia mi nie tylko poznawanie dzie jów, ale pozwala też poznać kolegów kolekcjonerów z całego świata. Na internetowych forach, czy gru pach tematycznych na Facebooku wymieniamy opinie, przedstawiamy nowości, wyjaśniamy niejasności, wy pełniamy białe plamy w historii, no i wymieniamy się żoł nierzykami. To jest bardzo istotna sprawa, bo są jeszcze na świecie ludzie, którzy myślą, że polscy kawalerzyści w 1939 roku faktycznie atakowali z szablami niemieckie czołgi. Niektórzy są na przykład ogromnie zdziwieni in formacją, że w 1939 roku współsprawcą wybuchu woj ny była Rosja Radziecka – mówi kolekcjoner.

zdjęcia KRZYSZTOF RUDEK

rozmawiał KRZYSZTOF ŁACH

Faceci nigdy nie dorastają

TWOJA PRZYGODA Z TEATREM NIE JEST PRZYPADKOWA, TYM BARDZIEJ, ŻE WCZEŚNIEJ ZNAŁEŚ SZEFOWĄ TEATRU MEDIUM MARZENĘ NIECZUJĘ-URBAŃSKĄ. Tak. Marzenę poznałem podczas studiów dramy na Uniwersytecie Gdańskim. Była wspaniałym wykładow cą, trenerem, aktorem. Po latach chyba kilku w SCK zobaczyłem plakat do spektaklu „Właściwie tango...” oraz informację o naborze do teatru dla dorosłych. Pod spodem gdzieś widniało nazwisko Marzeny. Pomyśla łem, że wpadnę. Wpadłem i zostałem. (śmiech)

Ja polegam na zdaniu lepszych. Większość z nas to prawdziwi muzycy. Znają się. Są muzycznie kompe tentni. Nad konwencją i repertuarem wspólnie dysku tujemy i wymieniamy uwagi. Po wielogodzinnym pito leniu w ciągu kilku sekund zapada ostateczna decyzja kobiet, czyli naszych wspaniałych wokalistek, które i tak zawsze mają ostatnie zdanie. (śmiech)

WYDAWAŁOBY SIĘ, ŻE MUZYKA ZASPOKOI TWOJE ŻYCIE POZAZAWODOWE, A POJAWIŁ SIĘ TEATR MEDIUM, W KTÓRYM JESTEŚ JEDYNYM FACETEM. MOGĘ WNIOSKOWAĆ, ŻE BARDZO LUBISZ KOBIETY. AŻ TAK BAR DZO, ŻE SAM ZAGRAŁEŚ ROLĘ KOBIECĄ W SPEKTAKLU „DOM BERNARDY ALBA”. Tak. Dostałem tę rolę będąc członkiem... nie to głupie słowo. (śmiech) Inaczej. Dołączyłem do grupy osób

WCIELAJĄC SIĘ W ROLĘ KOBIETY MOŻESZ CHYBA BAR DZIEJ POZNAĆ ICH NATURĘ. CO W KOBIETACH PODOBA CI SIĘ NAJBARDZIEJ, A CO TROCHĘ IRYTUJE? POMIŃ MY OCZYWIŚCIE FIZYCZNOŚĆ. A dla czego mamy pomijać fizyczność? Nie lubisz za wiesić oka tu i tam? (śmiech) Wiesz… „Baby są jakieś inne”. (śmiech) Nie przegadasz… 20 tys. słów pada z damskich ust w ciągu dnia… (śmiech) Dobrych słów użyłeś – „bardziej poznać”. Nigdy nie poznamy się na wzajem do końca… w sensie ogólnym: my faceci nigdy do końca nie poznamy kobiet. I to jest fascynujące, że różnimy się tak diametralnie. Gdybyśmy byli tacy sami, wiałoby straszną nudą. Związek pomiędzy męż czyzną a kobietą to ogromny kompromis... Denerwuje mnie, że one mogą robić wiele rzeczy naraz, a ja nie. Irytuje mnie, że nie potrafię czytać w ich myślach. Nie które plotkują, niektóre są zawistne i fałszywe. Jest to subiektywna ocena na podstawie własnych doświad czeń. Lubię jak kobieta ma pozytywne podejście do życia, jak jest pewna siebie, swojej fizyczności. Lubię kobiecą życzliwość. Lubię jak się uśmiechają. Lubię ich naturalne piękno.

To specyficzna praca. Trzeba mieć dużo cierpliwości, chęci, ale trzeba być też kumplem (z zachowaniem gra nic), który pogada, wysłucha, pożartuje. Po 20 latach dużo się zmieniło. Dziś większość to dzieciaki z rodzin dysfunkcyjnych. Są takie, jakie są tylko i wyłącznie z winy dorosłych. To od dorosłych czerpią wzorce, które przekładają się na funkcjonowanie. Szkoła może po móc, ale podstawa leży w domu. W naszej pracy, pracy wychowawców i terapeutów choć przez chwilę może my pokazać tym dzieciakom, że codzienność może być bardziej jajcarska, pozbawiona bicia, alkoholu, poni żania i innych debilnych zachowań. Trzeba być bardzo elastycznym i niekiedy bardzo mocno zagryzać zęby… Nie jest łatwo.

WIELU OSOBOM PIOTR OSSOWSKI ZNANY JEST RACZEJ Z INNYCH DZIAŁAŃ. TWOJA AKTYWNOŚĆ POZAZ AWODOWA JEST DOSYĆ SZEROKA. NA POCZĄTEK MOŻE MUZYKA. JESTEŚ CZŁONKIEM ZESPOŁU CANTO. JAK TO SIĘ STAŁO, ŻE ZNALAZŁEŚ SIĘ W NIM ZE SWOJĄ GITA RĄ?

JAK W TAK SZEROKIM SKŁADZIE SIĘ DOGADUJECIE, BO IM WIĘCEJ MATERIAŁU LUDZKIEGO, TYM TRUDNIEJ COŚ JEDNOLITEGO I ESTETYCZNEGO USZYĆ?

związanych z amatorskim teatrem. Przypadła mi rola kobieca z racji treści sztuki, na podstawie której wysta wiany był spektakl. Jestem też, jak na razie, jedynym facetem w tym zacnym gronie, więc coś musiało się dla mnie znaleźć. Dlatego dostałem taką rolę, która była ogromnym dla mnie wyzwaniem. Współpraca pomię dzy nami kwitnie i jest fajna. Dogadujemy się i to jest najważniejsze. A że jest przewaga kobiet… no wiesz… nie przeszkadza mi to. (śmiech)

18V

Tworząc Canto nie znałem jeszcze mojej gitary. Nasz związek powstał po telefonie do Adama (basista). Ten zadzwonił do Sławka, a Sławek namówił Elwirę. Po tem dołączyła Marta, Adam, Sylwek… i poszło. Can to… inaczej… chęć działania gdziekolwiek wróciła po okresie rodzinnym (ten okres oczywiście szczęśliwie trwa nadal). W szkole średniej współtworzyłem wiele wydarzeń i działań. Potem już szara rzeczywistość, wcale niełatwa. A teraz coś, co pozwala na odskocznię od tej zawodowej strony codzienności… Ale to brzmi... (śmiech) Powstał zespół. Odkopałem zardzewiały daw no jakiś tam talent i próbuję go wyczyścić, choć wiem, że nigdy już lśnić nie będzie. Jedno jest pewne – spra wia mi to wielką, wielką frajdę i satysfakcję.

WIEM, ŻE JESTEŚ TEŻ ZAFASCYNOWANY „X MUZĄ”. OGLĄDANIE FILMÓW TO JEDNO, ALE SAM TAKŻE STA RASZ SIĘ COŚ TWORZYĆ. Fascynacja to duże słowo. Lubię filmy i powiedzmy, że mam ukształtowany subiektywny smak i gust filmowy. Tę cechę wykorzystywałem podczas pracy z moimi podopiecznymi. Nakręciliśmy kilka etiud filmowych. Zrobiłem kilkadziesiąt spektakli, które opatrzone były mniejszymi lub większymi sukcesami podczas festiwali i konkursów, w których braliśmy udział (tu pozdrawiam gorąco wszystkich, którzy brali w nich udział). Była to fajna forma spędzania wolnego czasu. Niestety dziś komórki i smartfony powoli wypierają tę formę aktyw ności w szkołach.

OD WIELU LAT UCZYSZ W SPECJALNYM OŚRODKU SZKOLNO-WYCHOWAWCZYM. JAK SIĘ PRACUJE Z MŁODZIEŻĄ W WASZEJ SZKOLE?

JESTEŚ OSOBĄ MAJĄCĄ SPORY DYSTANS DO SIEBIE, CO NIEJEDNOKROTNIE UDOWODNIŁEŚ W KRÓTKICH, ZABAWNYCH FILMACH PRZYGOTOWYWANYCH NA POZYTYWKI, CZYLI NAGRODY PORTALU 24STAROGARD. PL I MAGAZYNU VERIZANE. CHYBA NIE MA DLA CIEBIE RÓL, KTÓRYCH BYŚ NIE ZAGRAŁ?

CHYBA NAJWIĘKSZYM WYZWANIEM BYŁA PRACA PRZY DWÓCH BAJKACH KOCIEWSKICH. BYŁEŚ AUTO REM SCENARIUSZA, A TAKŻE AKTOREM. JAK WSPOMINASZ TE PRODUKCJE?

Wpadnij na odpowiedni trunek przeznaczony do takich rozmów. Sam ją o to zapytasz.

DOLICZYŁEM SIĘ KILKU WCIELEŃ. ILE ZATEM TWARZY MA PIOTR OSSOWSKI?

Twarz mam jedną… wredna gęba... (śmiech) Ale jak trzeba to wiele. I widzę, że sporo ich odgrzebałeś…

zdjęcie LICHYEDYTA

Mam do siebie dystans. Znam swoje wady (przynaj mniej niektóre)… Ale chyba masz rację. Podjąłbym się raczej wszystkiego, ponieważ to fajna przygoda i do bra zabawa, a wiadomo, że faceci nigdy nie dorastają… Oni się tylko starzeją. I Ty chyba coś o tym wiesz.

DZIĘKUJĘ ZA ROZMOWĘ.

Praca przy bajkach była trudna i fascynująca zarazem. Tylko dlatego, że była to praca zespołowa. Mam to szczęście, że otaczam się wspaniałymi ludźmi i tylko z takimi osobami gwarantowany jest sukces. Gdyby nie Ci ludzie, gdyby nie Sylwia i jej determinacja filmy zo stałyby na poziomie pomysłu i nigdy by nie powstały. Nie są to produkcje fachowe, choć mieliśmy w ekipie fachowców, ale liczyła się dobra zabawa i chęć zreali zowania inicjatywy. Nie były to produkcje łatwe z wielu względów, przede wszystkim logistycznych. Ale nie ma rzeczy niemożliwych. Gdybyśmy nie spróbowali, Zbi gniew Wodecki nigdy nie zostałby narratorem w naszej bajce. A tak, ten zacny człowiek został utrwalony w naszej bajce. Na tyle ile mogliśmy zostały te przedsię wzięcia zrealizowane. Bardzo chciałbym jeszcze wrócić na plan… w głowie już coś tam się tworzy… Może kie dyś się uda. Jest to takie moje małe marzenie.

NA KONIEC POZWOLĘ SOBIE WEJŚĆ W SFERĘ PRYWAT NĄ. TWOJE ŻYCIE POZAZAWODOWE POCHŁANIA MNÓSTWO CZASU. JAK ODBIERA TO TWOJA ŻONA?

22V

inicjację. Na jednej ze stron dopisałem: „Wszystko warte jest opisania”. Dzisiaj już tak nie uważam. Dzisiaj nie mam tamtej wiary. Od dawna raczej nasłuchuję tematów, cze kam aż się pojawią i będą do mnie mówić. Kiedy dostaję propozycję napisania jakiejś książki czy sztuki teatralnej, potrzebuję czasu, aby znaleźć w temacie, z jakimś ktoś do mnie przyszedł, swój temat. Od tego w ogóle zależy, czy takiego wyzwania się podejmę. „Ludzie przeczuwa ją, że kiedy zbierze się te mniej i bardziej doniosłe zda rzenia i złoży w jedną całość, niby porozrzucane kamyki wielkiej mozaiki, życie i śmierć ukażą swoje prawdziwe znaczenie. Dlatego każda książka jest trochę jak czło wiek” – pisała Olga Tokarczuk. I dalej zdanie: „Każda książka napisana przez człowieka, wychodzi poza nie go”. Tak myślę, że książki są mądrzejsze od ich auto rów, zdarza się, że są dużo mądrzejsze. Zdarzało mi się spotykać autorów porywających, mądrych książek, ale nie widziałem w nich tego, co odkryli pisząc, być może odkryli to także dla siebie. Zdarza mi się również dopiero po napisaniu tekstu, dostrzec w nim coś, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi. Jakby to coś ze mnie pisało, jakby to intuicja prowadziła. Myślę, że Olga Tokarczuk w jakimś sensie wtajemni czyła tych z mojego pokolenia, ledwie od niej trochę młodszego, którzy byli osobni, którzy przeczuwali, że są outsiderami, poszukiwaczami, podróżnikami. Tamta jej pierwsza powieść wyznaczyła właściwie temat całej twórczości. W jej książkach podróż to rytm, perspekty wa, zmieniające się przestrzenie, możliwości ucieczki, zanurzania się w to, co obserwujemy z dystansu, ale i zostawiania swojego świata gdzieś za nami, aż staje się dystansem. Zajęła się przestrzenią tranzytu, jednak jak najbardziej realną.

Radość,znaki.przynajmniej

Śmiało więc mogę powiedzieć, że dojrzewałem z kolej nymi powieściami Olgi Tokarczuk, również odnajdując wiele wspólnego w opowiadaniach. Na przykład zbiór „Gra na wielu bębenkach” literacko portretuje różne

w moim pokoleniu jest zrozumiała. Z książkami Olgi Tokarczuk dojrzewałem. Debiutowała „Podróżą ludzi księgi” w 1993 roku. Miałem szesnaście lat, a zatem byłem już w liceum. Odwiedzałem legen darną już dzisiaj księgarnię Atena w Rynku, a pani Zo fia Janikowska podsuwała to, co warto przeczytać. Dla młodego człowieka tuż przed progiem dorosłości, który marzył o pisaniu i który już coś próbował pisać, powieść o poszukiwaniu księgi musiała być właściwie inicjacyjna. Olga Tokarczuk pisała tę książkę mając dwadzieścia kil ka lat i – jak mówiła później – z naiwną wiarą dziecka, że cokolwiek przydarza się ludziom ma swój sens. Kiedy patrzę na swój egzemplarz „Podróży…” cały jest pokre ślony ołówkiem z różnymi dopiskami na marginesach. Wyjąłem ją z biblioteki, kartkuję, i nagle teraz, po latach, za pomocą tych nakładających się na siebie map (pisar ki i mojego kreślarstwa) spotykam się ze sobą tamtym. Poprzez podkreślenia i komentarze, widzę, jaki byłem. Jakbym nagle znów wyruszył w symboliczną podróż w poszukiwaniu tamtego siebie, który przeżywał pisarską

Dawno nic mnie tak nie ucieszyło, jak literacki Nobel dla Olgi Tokarczuk, który prawdę mówiąc wieszczyłem od kilku lat. Teraz kilkakrotnie znajomi przypomnieli mi, że z pewnością wygranej zapowiadałem nagrodę w 2018 roku. I w pewnym sensie tak się stało, bo pisarka dostała ją właśnie za ten rok. Oglądałem ogłoszenie werdyktu noblowskiej akademii w internecie, i kiedy padło: Olga Tokarczuk, aż krzyknąłem! Bo bardzo wszyscy tej na grody potrzebowaliśmy. Właśnie w czasie odchodzenia od wartości humanistycznych, od empatii i próby zro zumienia innego, jak mówił Ryszard Kapuściński, pol ska pisarka dostaje najważniejszą literacką nagrodę za powieści głęboko humanistyczne. Literatura upomniała się, jakby chciała powiedzieć: jestem drogowskazem. Inna sprawa, że trzeba przynajmniej chcieć i umieć czy tać

tekst REMIGIUSZ GRZELA MAPY OLGI TOKARCZUK

Widziałem 31

postaci, z którymi przecinały się moje ścieżki. Widywa łem starszego człowieka chodzącego Nowym Światem z plastikowym karabinem i z plastikowym hełmem na głowie. Krzyczał, że jest wojna. Teraz już od lat go nie spotykam, zapewne nie żyje. A niezwykła historia z opo wiadania „Ariadna na Naksos” ma swój początek w życiu mojej koleżanki. Mieszkała na Ursynowie, w bloku, nad znaną śpiewaczką operową. Słuchała jej ćwiczącej par tie „Ariadny na Naksos”. Kiedy była w ciąży ze swoimi bliźniakami, odsuwała dywan i kładła się brzuchem na podłodze, przytykając do niej ucho. Znam tamtą śpie waczkę, znam bliźniaki mojej koleżanki – Agnieszkę i Antka. Agnieszka przez lata chodziła na lekcje śpiewu operowego, dziś pracuje w dyplomacji. Zawsze bardzo czekałem na kolejne książki Olgi Tokar czuk, zachwycając się z jednej strony prostotą ich opo wieści, przezroczystym stylem, i rozległą przestrzenią, jakie otwierały wyobraźnię. Kiedy w 1998 roku ukazał się „Dom dzienny, dom nocny”, utwierdziłem się w prze konaniu, że mam swoją pisarkę. Bo uświadomiła, że ży jemy w dwóch światach – realnym, i tym drugim, który też – jeśli na to pozwolimy – jest realny: „Każdy z nas ma dwa domy – jeden konkretny, umiejscowiony w cza sie i przestrzeni; drugi – nieskończony, bez adresu, bez szans na uwiecznienie w architektonicznych planach. I że w obu żyjemy jednocześnie”.

Remigiusz Grzela – pisarz, dramaturg, dziennikarz, kierownik li teracki Teatru Żydowskiego im. Estery Rachel i Idy Kamińskich. Autor ok. 20 książek, ostatnie to „Krafftówna w krainie czarów”, „Podwójne życie reporterki. Fallaci. Torańska”, „Mała nocna muzyka. Gwiezdne skrzypce Wandy Wiłkomirskiej”.

Jedna z wiodących postaci ma na imię Marta, i do dziś mam poczucie, że Olga Tokarczuk widziała ją ze swoich okien, kiedy pisała tę książkę. A przecież wiem, że Mar ty nie było. Podobnie jest z Janiną Duszejko z „Prowadź swój pług przez kości umarłych” i Jentą z „Ksiąg Jakubo wych”, jedną z najbardziej fascynujących postaci, bo jest zawieszona pomiędzy światem żywych i umarłych, kimś, kto potwierdza, że oba światy są równoległe. Ta idea równoległości wracała do mnie wielokrotnie i w różnej postaci. Pisałem o niej też tutaj, nawiązując choćby do Warszawy, tej, która jest na ulicy i tej, która jest pod nią. Światy i domy równoległe stały się jednym z moich najważniejszych tematów. Widzę, że w „Domu dziennym, domu nocnym” mam już imienną dedykację do Olgi, i myślę, że mniej więcej wtedy, kiedy byłem na drugim roku studiów musieliśmy się poznać. W tym cza sie dawno już nie mieszkała w Warszawie. W niedawnym wywiadzie mówiła mi: „Miałam niecałe osiemnaście lat, kiedy przyjechałam do Warszawy. Mieszkałam tu na studiach i trochę po nich. Był to marny czas w historii – stan wojenny, poczucie bylejakości i przejściowości. Mieszkałam w akademiku na ulicy Zamenhofa i bardzo chorowałam, nie wiedziałam dlaczego. A przecież mi nęło zaledwie 35 lat od wojny, zniszczenia getta. Myślę, że mieszkając na Muranowie, zbudowanym na gruzach umarłej dzielnicy, na swój sposób to odczuwałam. Wiem, że nie ma miasta niewinnego, czystego, pozbawionego

śmierci, ale nadal mam kłopot z Warszawą. Nie umiem tego nazwać. Jest piękną metropolią, ma ofertę kultu ralna nieporównywalną z Wrocławiem, życie tu pulsuje, ale czuję szorstkość, bezwzględność. Chodząc ulicami, stale się zastanawiam, gdzie była granica getta, gdzie była rampa, co zburzono, co przetrwało. Wewnętrznym wzrokiem widzę stolicę z początku lat 80. Nawet ulice nazywam po staremu”.

24V

Moja znajomość z Olgą Tokarczuk była luźna, rozpięta między sporadyczne kontakty, ale kiedy wpadaliśmy na siebie na targach książki w Warszawie lub Krako wie, albo przy okazji jakiegoś jej spotkania autorskiego w Warszawie, przynajmniej wymienialiśmy kilka miłych zdań. W ostatnich dwóch, trzech latach tych spotkań było więcej. A w ubiegłym roku miałem okazję popro wadzić z Olgą dużą rozmowę w ramach „Polsko-czeskiej wiosny literatury”, poświęconą głównie „Księgom Jaku bowym”, pamiętam spacer Krakowskim Przedmieściem i kolację w restauracji Pod Samsonem (ul. Freta 3) z Olgą, jej mężem Grzegorzem, Dorotą Masłowską, An drzejem Jagodzińskim, tłumaczem m.in. Vaclava Havla, organizatorami, byli też jacyś ludzie z Nowego Jorku zaj mujący się teatrem. Miła, rozwibrowana atmosfera. Nie długo potem zrobiłem z Olgą wywiad do „Zwierciadła” już wokół jej „Opowiadań bizarnych”. Inspirująca to była rozmowa w kawiarni „Kafka” na Oboźnej, na tyłach UW. Pamiętam też kilka miłych rozmów na Literackim Sopo cie, a zwłaszcza, o czym tu pisałem, te sytuacje, kiedy w hotelu Rezydent w Sopocie schodziłem na śniadanie, a Olga i Grzegorz, widząc, że jestem sam, zapraszali mnie, abym zjadł z nimi. Wzruszało mnie to i wzrusza. Od ponad 20 lat na pewno jest między nami nić sympa tii a przy tym mój podziw dla pisarstwa Olgi Tokarczuk. Więc kiedy ogłoszono literacką Nagrodę Nobla, napisa łem na Facebooku: „Pierwsza noblistka, z którą jestem po imieniu”. Co ciekawe „Bieguni”, jedna z jej najważniej szych książek, wyszli w Polsce w 2007 roku, jakby uro dzili się przedwcześnie. Dopiero teraz świat odkrywa ich siłę. Pisarka dostała za nią rok tomu międzynarodową nagrodę Bookera, która jest drugą obok Nobla najważ niejszą nagrodą literacką świata. Tokarczuk przeczuła w niej wyraźnie to, co się ze światem stanie, że będziemy się czuli wyobcowani, że staniemy się nomadami, bie gunami… Świat rozpada się na naszych oczach, a my szukamy swojego w nim miejsca, nie mogąc znaleźć go sobie nawet wśród swoich.

jest wiele

mi utworami. Potem coś zaiskrzyło i tak powstał zespół rodzeństwa Wiktorii i Sławka Kubkowskich pod nazwą „Białe moje”. W pewnym momencie sięgnęli po moje wiersze i tak to się zaczęło. Jak powstają te utwory? Za zwyczaj, jak to mówi Sławek, jest tekst, który do niego przemawia i pyk, powstaje muzyka. Jednak czasem, jak sam powiedział, musi się zmierzyć z wizją piszącego. Tak powstał np. utwór „Dr Kopicz”. Sławek ma cieka we pomysły i rozwiązania, przy których dopracowaniu pojawiają się różni ludzie. Doceniam pod tym względem umiejętności Wiktorii, ma świetny warsztat muzyczny. Czasami drobne uwagi i sugestie potrafią zmienić ka wałek w coś naprawdę dobrego – mówi Mariusz Mecka. „Ze strychu… Z szuflady… Z piwnicy…” jest pierwszym projektem płytowym tej grupy. Na krążku znalazły się

26V

tekst MAŁGORZATA ROGALA

Na powstanie wiersza nie ma reguły. – Czasami to jest moment. Coś przychodzi do głowy i trzeba zapisać. Na siłę trudno jest coś stworzyć. Pamiętam, że jeden wiersz powstał podczas mszy w kościele i bałem się, że go, jak to mówią, nie doniosę. Najczęściej to jednak emocje oraz przeżycia kierują tym, co przelewam na papier. Niekiedy warto zapamiętać lub nawet podczas przebudzenia w nocy zapisać dwa, trzy słowa, które potem można wy korzystać – tłumaczy pan Mariusz. Pomysł stworzenia z jego wierszy piosenek pojawił się w „Kawiarence pod gwiazdami”, którą do życia powołał wspólnie z Ewą Czubą i Leszkiem Krzykowskim. – Zało żeniem „Kawiarenki” było ukazanie twórczości nie tylko młodych ludzi i jak się z biegiem czasu okazało nie tylko poetów, pisarzy, ale także malarzy i fotografów. Każdy z nas inaczej widzi świat i to jest piękne. Gdy „Kawiaren ka pod gwiazdami” zaczęła działać chyba sama z siebie pojawiła się potrzeba oprawy muzycznej. Na początku miało to charakter przerywnika między prezentowany

Wpodstawówce za zadanie mieliśmy napisać wiersz. Chyba mi się to spodobało, chociaż do częstszego pisania wróciłem dopiero w szkole średniej. W technikum pani od języka polskiego dała mi znać o konkursie poezji. Napisałem i zostałem laureatem. Myślę, że to na dobre popchnęło mnie w tym kierunku – wspomina poeta. Mariusz Mecka nigdy nie liczył swoich utworów. – Po trzecim, czy czwartym zeszycie przestałem zwracać na to uwagę. Tym bardziej, że technologie się zmieniły i z kartek zapisy trafiały od razu do komputera. Powiem szczerze, że mimo tej wygody, nadal wolę pokreślone notatki na czymkolwiek – przyznaje.

Pomysłów

Mariusz Mecka wiersze zaczął pisać już w szkole podstawowej. Inspiracje znajduje niemal we wszystkim, szczególnie w przeżyciach, emocjach, filmach, czy muzyce. 18 października premierę miała płyta, na której jego teksty można usłyszeć.

zarówno starsze, jak i nowe utwory. – Do nagrań dołą czyli przyjaciele Sławka, których miałem okazję poznać podczas promocji moich wierszy w zeszłym roku. Wtedy niczym w „Kawiarence” zagrali te kilka skromnych ka wałków, które były już w naszym dorobku. Na płycie za grali i zaśpiewali: Beata Sprengel, Wiktoria Kubkowska, Adam Biernat, Bartosz Gołębiowski i Karol Gołębiowski. Na koncerty dołączył do nas najmłodszy Wiktor, no i Sławek – powiedział poeta. Oprócz koncertu promującego płytę, który 18 paździer nika odbył się w Starogardzkim Centrum Kultury, artyści kilka dni wcześniej zagrali przed pokazem filmu „Szpę gawsk 1939” w Kocborowie. Wspólnych poetycko-mu zycznych planów mają jeszcze sporo. – Lubię tworzyć, więc pomysłów jest wiele. Muszą one jednak dojrzeć, a ja potrzebuję trochę czasu na ich dopracowanie. W przy szłym roku może wrócę do rękodzieła średniowieczne go. I pisanie, pisanie, pisanie… – zamyślił się Mariusz PozaMecka.tworzeniem, pan Mariusz lubi czytać książki, słu chać muzyki i oglądać dobre filmy. Interesuje się historią średniowiecza i okresem XX wieku. Razem z żona Kasią, chcieliby wrócić do trenowania tańca towarzyskiego, ale na razie brakuje im na to czasu.

W realizacji poetyckiej pasji najbardziej wspiera go żona. – Rodzina i przyjaciele, chociaż często śmiali się z tego mojego pisania, także mnie wspierają i chyba są ze mnie dumni – uśmiecha się twórca. Wiernie towarzyszy mu też pies Pako.

Obecnie Mariusz Mecka pracuje na budowach. Z zawodu jest technologiem drewna w specjalizacji meblarstwo. Uzyskał też tytuł opiekuna środowiskowego. Ma 40 lat.

Panu Mariuszowi bardzo zależy na tym, żeby jego poezja wzruszała jak najwięcej osób. – Jeśli chodzi o twórczość, życzę sobie, żeby nie zabrakło mi nowych pomysłów, a zawodowo pewnie, żeby jeszcze długo nie brakowało mi pracy, Prywatnie zaś, odrobiny czasu, który mógł bym poświęcić tylko i wyłącznie mojej żonie. Jest moim wsparciem, nawet jeśli głośno o tym nie mówię – wyznał Mariusz Mecka.

Niedawno 11-letnia Monika Sadowska zwyciężyła Mistrzostwa Polski Północnej w Ujeżdżeniu Koni w Barłominie. Sportowego ducha, talent oraz miłość do tych zwierząt odziedziczyła po powożącym zaprzęgami taciae Wiesławie Sadowskim. tekst KRZYSZTOF ŁACH

Monika

Północnej w Ujeżdżeniu były jej drugimi zawodami w życiu. – Na kucu Edjem wygrałam swoją kategorię, czyli zmagania młodzików do 16. roku życia. Moje pierwsze zawody były skokowe. Edje jest zresztą właśnie koniem skokowym, więc tym bardziej cieszę się, że wygraliśmy razem ujeżdżenie – uśmiecha się dziewczynka. – Zawody trwały dwa dni i były połączone z treningami, bo konie musiały poznać teren. Jeździłam dwa progra my. Jurorzy oceniali dosiad i tempo – mówi Monika. Większość młodych jeźdźców wybiera skoki. – Ujeż dżenie jest od nich trudniejsze. Przede wszystkim trze ba prawidłowo siedzieć w siodle, co w skokach nie jest wymagane. W poprawne siedzenie musimy wkładać więcej wysiłku. Ciało jest bardzo napięte. Podobnie jak wiele młodych osób zaczynałam od skoków. Bardzo to lubiłam. Zaczęłam jednak oglądać w telewizji zawody w

jest uczennicą Publicznej Szkoły Podstawo wej Nr 1 im. Henryka Sienkiewicza w Starogardzie Gdańskim. Konie kocha od najmłodszych lat. – Podob no pierwszy raz wsiadłam na konia, gdy miałam roczek. Pamiętam taką sytuację, kiedy będąc już kilkuletnią dziewczynką, wsiadłam na andaluza. Po chwili spadłam z niego twarzą prosto w piasek. Moja mama była prze konana, że to na długo, jeśli nie na zawsze, zniechęci mnie do tych zwierząt. Ja jednak nie lubię się poddawać. Idę zawsze do przodu. Nie przejmuję się porażkami, bo wiem, że są tylko po to, żeby później było lepiej. Najwi doczniej miałam tak również wtedy, bo zaraz po upadku z powrotem chciałam dosiąść tego konia – opowiada Monika

ujeżdżeniu i to mnie zafascynowało. Trochę też „wcią gnął” mnie w to tata. To on był moim pierwszym tre nerem. Teraz prowadzą mnie pani Karolina i pan Arek z Gdyni. Trenuję w sumie trzy, cztery razy w tygodniu – tłumaczy zawodniczka. Monika Sadowska jest właścicielką trzech koni. Poza Edjem, ma jeszcze Havanę i Carlosa. Dziewczynka bar dzo dba o relacje z nimi. – Z koniem trzeba zbudować więź. Mój tata mówi, że „nie sztuką jest pokochać konia, ale sprawić, by koń pokochał Ciebie”. Coś w tym jest. To bardzo mądre i wrażliwe zwierzęta. Wyczuwają ludzkie emocje. Kiedy jest się radosnym, koń jest spokojny. Gdy

MistrzostwaSadowska.Polski

coś nas trapi, koń denerwuje się razem z nami. Kiedy ktoś się boi, koń także staje się płochliwy. Zwierzę musi przede wszystkim wiedzieć, że może zaufać jeźdźcowi. Trzeba być pewnym tego, co się robi. Tak, jak powtarza mój tata „z koniem nie rozmawia się ustami, ale ciałem”. Należy dawać mu znaki rękoma, nogami, łydkami. Jeśli jest się w tym zdecydowanym, koń także doskonale wie

co ma robić. Wiadomo, że o wiele trudniej jest z młodymi końmi, które dopiero się uczą, ale wszystko można wy ćwiczyć – powiedziała 11-latka. Zawodniczka bardzo dba o swoje konie. Chociaż na co dzień pomagają jej w tym stajenni, nie wyobraża sobie, żeby chociaż na chwilę nie zajrzeć do stajni, nie spraw dzić czy wszystko jest w porządku. – Moją pierwszą my ślą po skończeniu lekcji jest to, żeby biec do zwierząt. Jeśli mam dużo nauki, staram się przyswoić wszystko jak najszybciej, żeby chociaż przez moment popatrzeć na moje konie, przytulić się do nich, dać marchewkę. Prawdziwym sprawdzianem dbania o konie są dla mnie zawody. Tam wszystko robię przy nich sama. Karmię, czyszczę, wyczesuję. W domu, kiedy mam wolny czas, dbam nie tylko o swoje konie, ale pomagam też przy ko niach taty. Sprawia mi to bardzo dużo przyjemności – z pasją opowiada zawodniczka. Kiedy dziewczynka nie uczy się ani nie jeździ konno, lubi biegać i gotować.

W grudniu Monika Sadowska wystartuje w kolejnych Mi strzostwach Polski w Barłominie. My już teraz trzymamy za nią kciuki.

Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.